Chillout przy herbacie



Dzień Kobiet - 08.03.2014

Dzień Kobiet...

No tak... Że niby "komusze święto"? Nie wiem. Za mały jestem na takie dyskusje. A nawet jeśli "komusze", to muszę przyznać, że ta jedna jedyna rzecz komuchom wyszła. Pewnie chcieli inaczej, ale cóż... Wyszło całkiem sympatycznie.

Drogie Panie, chciałbym Wam cuś pożyczyć...
A że z życzeniami u mnie różnie, opowiem Wam pewną przygodę. Tę od Latynosów, rzecz jasna. ;) Posłuchajcie...

Rzecz miała miejsce w umiłowanej przeze mnie Mendozie. To na zachodzie Argentyny. Sami mieszkańcy nazywają to miejsce "miastem słońca, wina i dzieci". Tia... No i w tej to Mendozie jest taki plac w centrum. "Plaza Independencia" go wołają. Przechadzaliśmy się po nim z Moniką nie raz, i nie dwa. Żar się z nieba lał nie lada. Ptaki śpiewały. Z dopiero co otwieranych lokalów dochodził odgłos przesuwanych wiklinowych foteli. Komuś upadła szklanka. Jakiś krzyk. Ot, koleiny leniwy dzień w argentyńskiej mieścinie. Zbliżał się drugi miesiąc naszej latynoskiej tułaczki. Mieliśmy z Monisią powolutku ochotę na nieco więcej separacji. ;) To chyba normalne, nie? ;) A więc gdy jedno poszło obejrzeć fontannę, to drugie zajrzało do kościoła. Gdy jedno usiadło w cieniu drzewa, to kolejne zatrzymało się porobić zdjęcie bawiącym się dzieciakom na placu. Ot, życie.

I tak łaziliśmy. Każdy sobie. Pod koniec dnia do pokoju wpada dumna Monia. Błysk w oku, nieskrywany entuzjazm. W ręku trzyma różę.
- Co jest? - pytam z rozbawieniem.
- Nie, nie... To nie dla ciebie, spokojnie.
- Kupiłaś sobie kwiatek? - żartuję niegrzecznie.
- Nie, głupolu. Dostałam...

Co się okazało? Ano właśnie, według Moniki, nic szczególnego. Spacerowała sobie po rozleniwionym Plaza Independencia w południe. Spacerowała, spacerowała... Spacerowała... I znowu spacerowała... ;) Aż tu nagle - wiem, brzmi niczym z bajki... ­-  zza rogu domku pojawił się młodzieniec. Chyba musiał ją gdzieś wcześniej wypatrzeć. Szedł bowiem dość pewnie i nie wydawało się, żeby szukał kogoś innego. Nie, nie, on szedł do NIEJ. Do nikogo innego. Ręce trzymał z sobą. W pierwszej chwili Monika nie zwróciła na niego uwagi. Dopiero, gdy podszedł na tyle blisko, że... Że nie było już sposobności, by go nie zauważyć.
- Hola ("Cześć" po hiszpańsku - przyp. aut.)... - wyszeptał.
- Hola...
- To dla ciebie... - w tym momencie zza pleców wyciągnąć niewielką różyczkę. I poszedł. Tyle. Nic więcej.

Przyznam się Wam, że dla mnie ta scenka jest genialna. Nie ma w niej nic z taniego podrywu. Nie ma wulgarności. Nie ma nieśmiałości. Nie ma przesadnej pewności siebie. NIE MA podtekstów. Jest... No właśnie.. jest coś, co chyba gdzieś nam w życiu już umknęło. Szacunek do drugiego. A właściwie do drugiej. Pasja oddania. Siebie, róży..., whatever! A przecież to takie proste...

"Piękność kobiety rozwesela oblicze
i przewyższa wszystkie pożądania człowieka,
Jak słońce wschodzące na wysokościach Pana,
tak piękność dobrej kobiety między ozdobami jej domu.
Jak światło błyszczące na świętym świeczniku,
tak piękność oblicza na ciele dobrze zbudowanym.
Jak kolumny złote na podstawach srebrnych,
tak piękne nogi na kształtnych stopach"

Znacie to? Sam bym przecież tego nie wymyślił. To z Pieśni nad Pieśniami. I wiem, że zaraz będą uwagi, że to Pan Bóg mówi do człowieka, do kościoła. Ale spróbujmy spojrzeć na to tak bardziej po naszemu, po ludzkiemu. Ej no... Tylko spróbujmy. ;)

Panowie... To jest TEN dzień, kiedy możemy. I żadna nie będzie na nas zła. Chyba... ;)
A Wam, Drogie Panie... Wam pragnę złożyć najlepsze życzenia. Jak najwięcej takich zdrowych oszołomów, jak ten z Plaza Independencia. Niech się dzieje, a co! Zarumieńcie się pięknie. Uśmiechnijcie. Zamrugajcie oczami. My to przecież tak kochamy.

Powrót do wszystkich wpisów